Przed przyjazdem dźwigu...

Przed przyjazdem dźwigu...


Fot. Waldemar Rzeźnicki

A było to tak... Wybrałem się służbowym rowerem do pobliskiego sklepu "ZINO" by dokonać na b. dogodnych warunkach comiesięcznego zakupu potrzebnych materiałów. Po drodze, ponad płotem zasłaniającym plac budowy "UNIBEP" widziałem obrzymie ramię dźwigu samochodowego, który tam pracował. Zapałałem do tego dźwigu pożądaniem, jakie trudno tutaj opisać. Poprosiłem portiera o wpuszczenie mnie na teren budowy w ważnej sprawie. - To trzeba mieć kask. - A to proszę mi go podać, tam leży - wskazałem na kask portierski. Zostawiłem w zamian czapkę.

Na budowie liczni pomagali mi odnaleźć kierownika. Wreszcie stanąłem przed młodym, sprężystym inżynierem, który, choć zajęty wielce, patrzył na mnie bez zniecierpliwienia. Wyłuszczyłem, że nieopodal trzeba dźwigiem postawić maszty na szkunerze. Nie mam żednych warunków czasowych, ale i nie mam kasy... I opowiedziałem pokrótce, co u nas się dzieje. Pan Inżynier Dariusz Stelmach dość powściągliwie, niemniej jednak z uporem dopytywał, czy to daleko? Opisywałem, że dźwig mógłby przejechać tędy lub tędy. - Ale, czy to daleko? - Powtarzał. Okazało się, że idziemy tam zaraz!

Pokazałem wszystko. Statek, zaplecze, przedstawiłem ludzi. - Najlepiej by było w przyszły czwartek, będzie pan gotów? - Zapytał.

Moje zdumienie i wdzięczność dla Pana Dariusza Stelmacha nie miały granic! Zaimponowały mi jego zdecydowanie, odwaga, szybkość działania... A on stwierdził krótko - popieramy takie działania!

Na zdjęciu maszty ukompletowane tak, żeby dźwig nie tracił czasu. Stan z dnia poprzedzającego akcję.